Muzeum II Wojny Światowej: słuszny, ale nie zrealizowany program
Po otwarciu Muzeum II Wojny Światowej, obecnie w Gdańsku funkcjonują dwa ważne muzea, mogące pełnić rolę wizytówek miasta, a zarazem drogowskazów rozpoznawanych poza granicami Polski. Zarówno wymienione muzeum oraz działające od 2014 roku na terenie dawnej Stoczni Gdańskiej Europejskie Centrum Solidarności, prezentują wydarzenia, które – widziane z lokalnej perspektywy Gdańska - mają wymiar uniwersalny. Nikt nie zaprzeczy, że II Wojna Światowa należy do najważniejszych wydarzeń na świecie, nie tylko w perspektywie dwudziestowiecznej, ale w całej historii ludzkości. Rola i znaczenie „Solidarności” – jak sądzę – będzie w przyszłości coraz bardziej doceniana, stanowiąc punkt odniesienia dla pojawiających się nowych, masowych ruchów społecznych.
Zanim zostaną omówione kwestie szczegółowe związane z prezentacją dziejów i dziedzictwa Solidarności, należy scharakteryzować flagowe przesłanie ECS, czyli inaczej ujmując omówić i ocenić metodę dyskursu zastosowaną przez twórców wystawy stałej oraz wypracowaną przez nich syntetyczną (hasłową) interpretację ruchu Solidarności. Najważniejszym wyzwaniem jakie stanęło przed nimi było sprecyzowanie, na czym polegał fenomen Solidarności, a także wskazanie tej części (tych elementów) jej dziedzictwa, która zachowuje aktualność i zasługuje na twórcze rozwijanie nie tylko w Polsce, ale również poza jej granicami. Zdaniem Autorów przewodnika po wystawie, będących zarazem osobami odpowiadającymi za ostateczny kształt ekspozycji – dyrektora Basila Kerskiego i dr Konrada Knocha – zadaniem ECS jest z jednej strony statutowe „utrwalanie pamięci o zwycięstwie Solidarności”, z drugiej natomiast „budowanie nowej tożsamości oraz tłumaczenie słowa ‘solidarność’ na język współczesnych potrzeb człowieka i świata. (…) Solidarność była nowym ruchem wolnościowym w Europie i to w tym duchu solidarnościowej rewolucji w ECS spotyka się historia z przyszłością Polski i Europy.” Na stronie internetowej wskazano, że misją ECS jest działanie na rzecz takich atrakcyjnych i aktualnych wartości jak „demokracja, społeczeństwo otwarte i solidarne, kultura dialogu”. Próbę rozwinięcia tych ogólnych założeń i syntetycznej charakterystyki ruchu „Solidarności” podjęto również w trzeciej części wystawy (Sala C: „Solidarność i nadzieja”). Powołując się na ustalenia badawcze Alaina Touraine’a wskazano na uniwersalny charakter polskiego ruchu: „Solidarność pomogła ludziom odkryć w sobie zdolność do wspólnego działania”. Zdaniem cytowanego w tym miejscu ks. Józefa Tischnera, był to ruch, który spowodował zmianę stosunków między ludźmi. Ponadto: „Solidarność uosabiała nową jakość politycznego protestu. Była pokojową, samo ograniczającą się rewolucją. (…) W dziejach Polski stała się nową formą rewolucji jednocześnie realistycznej i idealistycznej. O sile Solidarności stanowił niezwykle szeroki sojusz społeczny. Była związkiem otwartym dla wszystkich bez względu na biografię, przekonanie i wyznanie. Jednoczyła robotników, rolników i intelektualistów, katolików i ateistów, jak i demokratycznych socjalistów, liberałów i konserwatystów. (…) Dzięki zróżnicowaniu społecznemu i ideowemu Solidarność stworzyła narodowy ruch wolnościowy liczący w 1981 roku niemal 10 milionów osób.” („Europejskie Centrum Solidarności: przewodnik po wystawie”, s. 64-65). Podobne poglądy dotyczące fenomenu Solidarności autorzy (Basil Kerski, Paweł Golak, dr Konrad Knoch) „Katalogu wystawy stałej Europejskiego Centrum Solidarności” wypowiedzieli we wstępie: „Zwiedzający dowie się, jak w Polsce dokonała się rewolucja, która ze społeczeństwa zepchniętego na margines za sprawą porozumień jałtańskich, na powrót uczyniła aktora historii powszechnej. (…) Przyglądamy się również Solidarności jako mitowi. (…) Chcemy przyczynić się do tego, by ideały ruchu Solidarność – demokracja, społeczeństwo otwarte i solidarne, kultura dialogu – wciąż były aktualne i atrakcyjne.”(s. 4).
Gdańsk jest miejscem wyjątkowym, jeśli chodzi o dzieje XX wieku, ponieważ tutaj – po dwudziestu latach polsko-niemieckiego sporu o skrawek terytorium położonego u ujścia Wisły do morza – w 1939 roku wybuchła największa wojna w dziejach ludzkości. Pora zastanowić się, na ile twórcy Muzeum II Wojny Światowej podołali trudnemu wyzwaniu. Trzeba podkreślić, że stworzenie od podstaw muzeum podejmującego próbę nowatorskiego opisania dziejów wielkiego zawirowania, jakie przeżyła ludzkość w latach 1939-1945 – nie mogło być łatwym zadaniem. Trwały sukces odnoszą jedynie takie placówki, które rzeczywiście mogą się pochwalić swoją unikalnością w skali świata. Innymi słowy, budowanie nowej placówki należało rozpocząć od wypracowania unikalnej formuły miejsca, opowiadającego o dziejach wielkiego konfliktu. Niezależnie od ewolucji zachodzącej w latach 2008-2016 – najpierw odchodzenia od pierwotnej koncepcji prezentacji polskiego punktu widzenia na wojnę, a w ostatnich miesiącach powrotu do punktu wyjścia – wypracowana pod kierownictwem prof. Pawła Machcewicza formuła spełnia najważniejszy warunek, to znaczy jest oryginalna i proponuje nowatorskie spojrzenie na lata 1939-1945.
Teoretyczne założenia na miarę wyzwań
Scharakteryzuję pokrótce teoretyczne założenia przyświecające twórcom Muzeum. Prof. Machcewicz – co wydaje się oczywiste – zadał proste pytanie: „Po co nam muzeum II wojny światowej kilka dziesięcioleci po jej zakończeniu?” Pytanie wydaje się banalne, podobnie jak banalna jest najprostsza nasuwająca się odpowiedź: po to, by pamiętać. Rzeczywiście, zatrzymując się na tym poziomie, nie tworzymy jeszcze niczego oryginalnego i ryzykujemy, że owoc naszego wysiłku będzie co najwyżej spełniał podstawowe funkcje: wystawiennicze, edukacyjne, naukowe. W odpowiedzi na postawione pytanie, prof. Machcewicz sformułował głębszy sens istnienia współtworzonego muzeum, podnosząc wysoko poprzeczkę: „Musimy poznać tamto doświadczenie, by zrozumieć samych siebie, to, jacy dzisiaj jesteśmy”. W tym miejscu wkraczamy na fascynującą - i wartą dalszego poznawania - ścieżkę. W muzeum klasy światowej nie chodzi o zwyczajną prezentację faktów i przedmiotów, ale o zrozumienie sensu dziejów człowieka, a także o czerpanie z minionych doświadczeń dla dobra nas samych; dodałbym od siebie, że również dla pożytku przyszłych pokoleń. Ważniejsze od tego: jak było naprawdę, jest dociekanie: dlaczego było tak, a nie inaczej. W centrum zainteresowania, zamiast przebiegu kampanii wojennych i krwawych bitew, warto postawić społeczeństwa, losy zbiorowości, dramat Człowieka.
Rzecz jasna ani prof. Machcewicz, ani piszący te słowa, nie odkrywamy niczego nowego. Wielu znakomitych intelektualistów już w trakcie dwunastu lat istnienia w Niemczech systemu nazistowskiego zastanawiało się nad przyczynami i konsekwencjami triumfu Zła. Historycy wiedzą, że II wojna światowa była traumatycznym przeżyciem dla ludności cywilnej, nie tylko dla walczących żołnierzy. W bibliotekach bez trudu odnajdziemy liczne grube i wnikliwe opracowania, ukazujące problem totalitaryzmu i wojen z perspektywy filozoficznej, religijnej, socjologicznej, historycznej, politycznej.
Paweł Machcewicz słusznie podkreśla, że jednym z najważniejszych celów polskiego muzeum II Wojny Światowej powinno być: „wprowadzenie doświadczenia Polski i Europy Środkowo-Wschodniej do europejskiej i światowej pamięci historycznej.” Mamy zatem drugi filar, na którym opiera się oryginalna formuła muzeum w Gdańsku. Pierwszy filar, to próba opisu wydarzeń przez pryzmat doświadczeń jednostkowych, społecznych, narodowych i zrozumienia sensu tych wszystkich tragicznych i dramatycznych spraw, które przeżywali i z którymi zmagali się nasi ojcowie, dziadkowie. Drugi, to próba spojrzenia na wydarzenia z perspektywy Polski i sąsiadujących z nami krajów. Nikt dotychczas nie podjął takiej próby, jeśli nie liczyć pobliskiego Europejskiego Centrum Solidarności, prezentującego losy „Solidarności” w kontekście procesu jednoczenia Europy sztucznie podzielonej w 1945 roku na dwie części. Historię zazwyczaj piszą zwycięzcy: w przypadku II Wojny Światowej zwycięstwo odniosły trzy, co najwyżej cztery państwa: Stany Zjednoczone, Związek Sowiecki, Wielka Brytania i Francja. Można dyskutować kogo jeszcze zaliczyć do grona zwycięzców, ale jedno nie ulega wątpliwości: nie znalazło się w tym gronie ani jedno z państw Europy Środkowo-Wschodniej leżących pomiędzy Niemcami a Rosją. Zatem pomysł „wprowadzenia doświadczenia” niewielkich narodów tragicznie uwikłanych w wielką wojnę pomiędzy supermocarstwami do „europejskiej i światowej pamięci historycznej”, zasługuje na aprobatę. Reasumując, zamysł Muzeum opiera się na solidnych fundamentach, na których można wznieść dzieło o wyjątkowej wartości.
Muzeum in statu nascendi
Wspomniałem już, że twórcy Muzeum stanęli przed niełatwym zadaniem. Zrealizowanie wystawy prezentującej tak złożony fenomen jak II Wojna Światowa wymaga nie tylko sporego nakładu pracy, ale również …upływu czasu. Wystawa, nawet gigantycznych rozmiarów, zawsze stanowi zaledwie wycinek całości, a więc zawsze będzie naznaczona subiektywizmem jej twórców, nawet jeśli wszyscy rzetelnie wykonują swoją pracę. Dlatego wydaje się oczywiste, że inauguracja wystawy, podobnie jak publikacja wyników badań naukowych, powinna być postrzegana jako wstęp (a nie zakończenie) do publicznej dyskusji nad dziełem, które – jeśli nie zostanie odrzucone - będzie ulegało naturalnym zmianom i ulepszeniom. Wszyscy naukowcy wiedzą, a przynajmniej powinni wiedzieć, że po jakimś czasie, w miarę postępu badawczego, nawet najlepsze prace tracą walor aktualności i muszą być wciąż uzupełniane, poprawiane, korygowane. Tak wyglądają w praktyce badania naukowe i na tym w skrócie polega dokonujący się w nich postęp. Błędy i pomyłki w trakcie pracy popełnia każdy, nawet najwybitniejszy naukowiec. Natomiast naukowiec pozbawiony pokory traci kontakt z rzeczywistością, przestaje być naukowcem, znającym swoje miejsce w szeregu pokoleń. Powyższe uwagi wygłosiłem gwoli przypomnienia, ponieważ w ferworze dyskusji czasami zapominamy o sprawach wydawałoby się oczywistych.
Zanim przejdę do dalszej analizy, skoncentrowanej na efektach teoretycznych założeń, w postaci funkcjonującej od niedawna wystawy stałej - jeszcze kilka słów w sprawie mniejszego kalibru. Otóż na wspomnianej wystawie można znaleźć liczne błędy merytoryczne – niezgodne z faktami informacje, przeinaczenia, różne usterki - możliwe do poprawienia bez dokonywania większych zmian w koncepcji wystawy. Uważam, że w interesie środowiska naukowego leży, by takie rzeczy korygować bez nadawania im zbytecznego rozgłosu.
Niezrealizowane zapowiedzi
Pomimo słusznych i wielce obiecujących założeń teoretycznych, wystawa stała nie spełnia wszystkich pokładanych w niej oczekiwań. Mam na myśli przede wszystkim pragnienie, żeby w Gdańsku powstało muzeum wyjątkowe w skali światowej, bowiem jeśli spojrzymy na sprawę bez wygórowanych ambicji: Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku jest w gruncie rzeczy znakomitą placówką, sympatycznym miejscem gdzie można z pożytkiem dla siebie spędzić wiele godzin, nie nudząc się i poznając liczne mniej znane szczegóły sprzed kilkudziesięciu lat. Jednakże twórcy wystawy stałej w Muzeum nie zdołali osiągnąć zasadniczych celów: nie wyprowadzili syntetycznych, czytelnych dla zwiedzających, wniosków wynikających z ujęcia wydarzeń z perspektywy społecznej; nie zdołali ponadto zaproponować oryginalnej interpretacji porządkującej opisywane i pokazywane zbiory eksponatów. Pierwsze wrażenie: chaosu i dezorientacji, zrozumiałe podczas zwiedzania ogromnej ekspozycji, niestety nie mija nawet po jej kilkukrotnym zwiedzeniu. Trudno byłoby uznać za oryginalne epatowanie tytułami takimi jak „Opór” czy „Terror”. Za każdym razem gdy oglądam wystawę mam wrażenie, że eksponaty zostały pogrupowane przez osoby nie mające wizji całości.
Pod jednym względem wystawa stała stanowi odbicie nie tylko dzisiejszych, chaotycznych czasów, ale również stanu świadomości wielu ludzi, przeżywających gehennę w latach 1939-1945, nie rozumiejących co się wokół nich dzieje, nie odczuwających wiele więcej poza cierpieniem. Jednakże w placówce muzealnej, po kilkudziesięciu latach od opisywanych wydarzeń, nie można sobie pozwolić ani na nonszalancką dowolność, ani na ograniczanie doświadczeń społecznych do wymiaru emocjonalnego, do wszechobecnego poczucia krzywdy. Jeżeli – zgodnie z założeniami misji Muzeum – chodzi o pokazanie wydarzeń z perspektywy społecznej i podjęcie próby zrozumienia, co się wydarzyło i dlaczego się wydarzyło, nie można zrezygnować z wykonania pracy umysłowej w zakresie, który G. K. Chesterton określił jako nową dyscyplinę, „którą można by nazwać psychologiczną historią ludzkości. Chodzi (…) o zastanowienie się nad tym, jakie znaczenie miały poszczególne zjawiska dla człowieka, przede wszystkim zwykłego człowieka, w odróżnieniu od tego, co można wydedukować z oficjalnych zachowań albo oświadczeń politycznych.” (Wiekuisty człowiek)
Bliższa analiza obrazu świata widzianego oczyma zwyczajnych ludzi, znajdujących się po dwóch stronach barykady, nie może jednak zakończyć się na etapie sumarycznego zebrania różnorodnych świadectw. Jeśli poprzestaniemy na tym, otrzymamy przypadkową mozaikę, ułożoną z rozsypanych szkiełek. Możemy ją następnie pogrupować według kolorów, tworząc kilka-kilkanaście działów, które wypełnimy eksponatami, ale w rezultacie nie otrzymamy żadnego obrazu, nie przybliżymy się do zrozumienia, jak wyglądała mozaika zanim rozsypała się na kawałki, ani dlaczego uległa rozbiciu. Jeśli chcemy opisać wydarzenia z perspektywy społecznej, koniecznie musimy sięgnąć do przywołanego już, naprawdę imponującego dorobku intelektualnego wypracowanego przez wielu badaczy i „miłośników mądrości”, którzy w przeszłości zastanawiali się nad tym, co się naprawdę wydarzyło. Również obecnie przydałaby się w tym miejscu realna i podporządkowana rygorom naukowym „burza mózgów”, ponieważ ujęcie skomplikowanego zagadnienia w skróconej, syntetycznej formule, musi być rezultatem konsensusu, nie zatracając jednak wyrazistości.
Aby uzmysłowić czytelnikowi, jak mogłaby wyglądać próba uogólnienia doświadczeń społecznych z okresu światowego konfliktu, pozwolę sobie zacytować jednego z intelektualistów, który w ten sposób podsumowuje wydarzenia interpretowane z perspektywy społecznej:
„Namiastkę światopoglądu motywowanego obiektywnym poszukiwaniem prawdy stanowiła propaganda i reklama. Rozkład naszego życia umysłowego spowodował przede wszystkim to, że Niemcy poniosły obecnie największą klęskę w swoich dziejach. Owa największa w dziejach klęska jest zarazem największą moralną katastrofą, jaką mamy do odnotowania w historycznym życiu naszego narodu, zaś jej niszczycielskie działanie możemy dziś ocenić jedynie w przybliżeniu. Owa moralna katastrofa nie spadła na nas znienacka. Poprzedził ją długotrwały proces umysłowego kryzysu, ciągnący się ponad pół wieku proces umysłowego i moralnego rozkładu i gnicia, który można trafnie scharakteryzować jako zniszczenie rozumu.” (Johannes R. Becher, Niemieckie wyznanie)
Wprawdzie Becher był związany z komunistami, jednak jego konstatacja jest zaskakująco zbieżna, jeśli nie tożsama, z wnioskami sformułowanymi przez konserwatystów-tradycjonalistów (social conservatives), co moim zdaniem przemawia na korzyść podanej interpretacji. Warto w niej zwrócić uwagę na dwa zagadnienia. Pierwsze to sprowadzenie przyczyn tragicznych wydarzeń do „rozkładu życia umysłowego” i „zniszczenia rozumu”. Dla porównania: w recenzowanej wystawie dominuje wątek polityczno-propagandowy, ponieważ twórcy wystawy ograniczyli genezę II Wojny Światowej do konfliktów ideologicznych i załamania się systemu wersalskiego w Europie, czyli zjawisk będących jedynie powierzchownymi przejawami długotrwałego procesu, trafnie zidentyfikowanego przez Bechera. Drugie zagadnienie, to wskazanie na najważniejszy dla Niemców skutek wojny: klęskę moralną. Nieobecność zagadnienia norm moralnych na wystawie w Muzeum została zauważona przez wielu komentatorów i recenzentów. Ta swoiście pojęta „laickość” stanowi raczej naśladownictwo współczesnych tendencji występujących na Zachodzie i raczej nie sprzyja ukazaniu specyfiki doświadczeń narodów Europy Środkowo-Wschodnich. Dodam, że w Muzeum II Wojny Światowej nie wyeksponowano postaci św. Maksymiliana Kolbe, za to w Katalogu wystawy widnieje zapis, że w okresie po 1945 roku Watykan …pomagał w ukrywaniu zbrodniarzy nazistowskich (Katalog wystawy głównej, s. 212).
Niestety, na wystawie stałej, pomimo zapowiedzi o priorytetowym potraktowaniu „społecznego punktu widzenia”, zbiorowości są przeważnie milczącym tłem (lub ofiarami represji). Dla przykładu, prezentacja totalitaryzmów na wystawie w Muzeum zdaje się lekceważyć fakt mający absolutnie kluczowe znaczenie: masowego i trwałego poparcia społecznego dla nazistów, bez którego Niemcy nie mogłyby prowadzić kilkuletniej wojny na dwa fronty z potężnymi przeciwnikami. Opozycja przeciwko Hitlerowi była nieliczna, natomiast zdumiewająca dla badacza jest determinacja z jaką zwyczajni Niemcy-cywile pokonywali w codziennym życiu piętrzące się przed nimi trudności. Podjęcie próby zrozumienia minionych wydarzeń wymaga odejścia od sztywnego gorsetu czarno-białych schematów, takich jak walka demokracji z totalitaryzmem. Odkrywanie prawdy o przeszłości, ale również o nas samych wymaga wsłuchania się w głos zwyczajnych ludzi, przytłumiony na wystawie przez propagandowe plakaty oraz wizerunki ludzi z pierwszych stron gazet.
Analiza wystawy wykazuje, że niepowodzeniem zakończył się szlachetny zamiar przywrócenia Polsce i innym narodom Europy Środkowo-Wschodniej sprawiedliwego miejsca w pamięci historycznej zglobalizowanego świata. Nie mam na myśli wyolbrzymiania polskich zasług czy krzywd. Muzeum powinno kierować się w swojej działalności zobiektywizowanymi ustaleniami naukowymi. W tym jednak przypadku, badania naukowe jednoznacznie wskazują na wyjątkowe znaczenie tego, co działo się w Polsce i na ziemiach polskich od 1 września 1939 roku. Była już w mediach emocjonalna dyskusja o potraktowaniu „po macoszemu” walki o Westerplatte we wrześniu 1939 r. To jednak przysłowiowy wierzchołek „góry lodowej”. Zważywszy, że w Gdańsku wybuchła największa wojna w dziejach ludzkości, oraz że – zgodnie z ustaleniami badawczymi - już we wrześniu i październiku 1939 r. na Pomorzu odnotowano różnego rodzaju zbrodnie popełnione przez Niemców w akcie zemsty na pokonanych Polakach – zwiedzający wystawę niewiele dowiedzą się o tragicznym losie Polaków w Wolnym Mieście Gdańsku, a także o gehennie ludności polskiej Gdańska i Gdyni, zapędzonej we wrześniu 1939 r. na wyniszczenie do kazamatów i obozów koncentracyjnych. To nie przypadek lecz przejaw, delikatnie ujmując, lekceważącego stosunku do lokalnej przeszłości. Początek ekspozycji mógł być naprawdę „mocny” (mam wątpliwości, czy godzi się używać takich określeń): ukazując bez patosu natomiast w zgodzie z faktami - zarówno bohaterstwo żołnierzy polskich oraz zrealizowaną z niemiecką precyzją eksterminację patriotycznej elity. O zlekceważeniu lokalnych wydarzeń świadczą dwa mocne dowody: brak oddzielnej sali poświęconej temu zagadnieniu, co ma miejsce np. w przypadku wojny zimowej 1939-1940, a także brak informacji o prześladowaniach w Gdańsku i Gdyni w Katalogu wystawy, którego zawartość najlepiej pokazuje, na czym twórcom wystawy najbardziej zależało i co chcieli podkreślić. Jeśli dodamy do tego zakończenie ekspozycji - niezrozumiałe w kontekście idei przyświecających twórcom wystawy - gdzie na pierwszym planie widzimy film ukazujący dwa równoległe, ale zmagające się z podobnymi problemami światy, trudno oprzeć się wrażeniu, że projekt ukazania specyficznych doświadczeń Polaków i innych narodów Europy Środkowo-Wschodniej, nie został zrealizowany.
Po drodze, na wystawie można zaobserwować przykry przykład manipulacji poprzez sposób prezentacji mordu Żydów w Jedwabnem. To ważna sprawa, ponieważ holokaust stanowi najważniejszy element w dziejach II wojny. Ekspozycja poświęcona wydarzeniom w Jedwabnem znajduje się na eksponowanym miejscu w dziale poświęconym zagładzie Żydów, obok pogromów w Jassach, we Lwowie i Kownie, co można zinterpretować jako uznanie Polaków za współsprawców dokonanego przez Niemców holokaustu i umiejscowienie Jedwabnego na równi z innymi, nawet największymi zbrodniami ludobójstwa. Natomiast ludobójstwo dokonane przez Ukraińców na Polakach na Wołyniu znajduje się w dziale pt. „Czystki etniczne”. Tym samym twórcy wystawy zakwestionowali zróżnicowanie winy ustalone przez Karla Jaspersa oraz definicję ludobójstwa Rafała Lemkina. Powstaje pytanie: Jakimi wobec tego kierowali się kryteriami? W rezultacie, na tym przykładzie widać jak na dłoni, że zamiast podkreślania specyfiki polskiego doświadczenia wojennego w oparciu o uznane i stosowane definicje – nie opowiadam się za wybielaniem wszystkich Polaków - na wystawie w Muzeum mamy do czynienia jeśli nie z ewidentnym przypadkiem upowszechniania narracji o zbrodniczym „polskim antysemityzmie”, to przynajmniej z prezentowaniem jako prawdy naukowej jednej z interpretacji w sytuacji, gdy w środowisku naukowym wciąż toczy się dyskusja. Na przykład Edmund Dmitrów czy Alexander B. Rossino zadają pytanie, czy wydarzenia w Jedwabnem można nazwać „pogromem”, czy też należy je traktować jako akcję likwidacji Żydów przeprowadzoną przez SS, w której Polacy byli wspólnikami (Wokół Jedwabnego, Warszawa 2002, t. I, s. 346). Osobiście uważam, że zaprezentowanie pokawałkowanego fragmentu pomnika W. I. Lenina z Jedwabnego w tymże dziale poświęconym zagładzie Żydów – zważywszy równoczesne podkreślenie współudziału Polaków w pogromie – może być odczytane przez zwiedzających jako utożsamienie działalności antykomunistycznej - wyrażającej się m.in. rozbijaniem symboli agresora okupującego Polskę - ze współudziałem w holokauście.
Podsumowanie
Wystawa w Muzeum II Wojny Światowej – oceniana kompleksowo - wzbogaca polską kulturę i przynosi zaszczyt jej twórcom. Gdyby nie zdumiewające wydarzenia towarzyszące sporowi o sposób zarządzania Muzeum, w trakcie którego padło wiele emocjonalnych słów i gestów, nie widziałbym potrzeby napisania niniejszego tekstu. Drobne błędy i mankamenty byłyby poprawiane sukcesywnie w trybie natychmiastowym, natomiast dyskusja nad sposobem realizacji misji Muzeum, odbywałaby się spokojnie pod nowym kierownictwem sprawowanym w zmienionej strukturze organizacyjnej. Mam nadzieję, że tak się stanie. Wszystkim, którzy z oburzeniem zareagują na podważanie przeze mnie „jedynie słusznej linii”, przypomnę słuszną uwagę prof. Machcewicza, że: „Historyków, nawet interpretujących te same źródła, zawsze będą dzieliły spory. Forsowanie jednolitego obrazu przeszłości byłoby sprzeczne z wartościami, które powinny przyświecać każdej rzetelnej próbie dociekania prawdy historycznej.” (Wokół Jedwabnego)
W przeprowadzonej przeze mnie analizie wystawy stałej sformułowałem pozytywną ocenę misji Muzeum, polegającej na dążeniu do ukazania okresu II Wojny Światowej z perspektywy społecznej i próbie zrozumienia jej głębszych przyczyn oraz długofalowych konsekwencji. Oryginalną „wartością dodaną” nowego muzeum mogłoby być wydobycie z zapomnienia i ukazanie w nowym świetle roli i miejsca Polski oraz sąsiadujących krajów. Wskazałem na dostrzeżone przeze mnie mankamenty i słabe strony wystawy.
W moim przekonaniu warto zapoczątkować naukową dyskusję nad głębszym sensem tej największej, tragicznej, w pewnym sensie wyjątkowej wojny. Dyskusję, w trakcie której może nie zostaną sformułowane nowe oceny, jednak - co najważniejsze – nastąpi przypomnienie, odświeżenie i przyswojenie poglądów w przeszłości już wypowiedzianych, a zasługujących na uwzględnienie zarówno na wystawie oraz w prowadzonych badaniach naukowych: o niemieckiej winie, o banalności Zła, o korzeniach totalitaryzmu, o koncepcji „kozła ofiarnego”, o cywilizacji śmierci, wreszcie, last but not least: o zniszczeniu rozumu.
(Gdańsk, 31 VII 2017)