Europa budzi się z letargu

W minionym roku w wielu miejscach Europy wyborcy mogli ujawnić swoją reakcję na kryzys wewnętrzny, którego katalizatorem stał się niekontrolowany napływ nachodźców z Afryki i Azji.

Wybory odbyły się w 2017 roku w ważnych państwach: Wielkiej Brytanii, Francji, Niemczech a ponadto w Austrii i Holandii. Wybory odbyły się również na szczeblu lokalnym: w Katalonii i na Korsyce (w 2016 roku w Szkocji). W opinii komentatorów o poglądach liberalnych (tzw. „postępowych”) rezultaty głosowań wykazały, że zaczyna opadać fala odrodzenia narodowego zwana „populizmem”. Mam w tej kwestii odmienne zdanie.

Zacznę od uściślenia, że wprawdzie partie określane mianem „skrajnie prawicowych” czy „populistycznych” nigdzie nie odniosły spektakularnego zwycięstwa, ale niemal wszędzie uzyskały wyniki lepsze w porównaniu do poprzednich wyborów. W Austrii Wolnościowa Partia Austrii (FPÖ) uzyskała 26 % głosów (w 2013 r. było to 20,5 %), w Holandii Partia na rzecz Wolności 13 % (w 2012 r. - 10,1 %), zaś w Niemczech Alternative für Deutschland otrzymała 12,6 % poparcia (w stosunku do 4,7 % w 2013 r.) i po raz pierwszy znalazła się w Bundestagu. Jedynie na francuski Front Narodowy w wyborach padło nieznacznie mniej głosów: 13,2 % (w 2012 r. – 13,6 %), ale obserwatorzy wskazują, że po przegranych wyborach prezydenckich wśród zwolenników FN wystąpiło zjawisko zniechęcenia i demobilizacji. Przynajmniej w dwóch państwach zwycięstwo odniosły partie centroprawicowe, które jednakowoż przejęły od narodowej prawicy niektóre hasła – mam na myśli Partię Konserwatywną w Wielkiej Brytanii (Brexit) oraz Austriacką Partię Ludową (ÖVP), która zaostrzyła retorykę sprzeciwu wobec imigracji spoza Europy i obecnie tworzy rząd koalicyjny z FPÖ. Reasumując, fala odrodzenia narodowego wciąż przybiera na sile.

Dodatkowym argumentem przemawiającym za tym, że fala odrodzenia narodowego w Europie nie tylko nie opada, ale wręcz wznosi się coraz wyżej, są wyniki wyborów odbywających się na lokalnym szczeblu. W 2016 roku w Szkocji zwyciężyli zwolennicy całkowitego oddzielenia tego kraju – cieszącego się sporą autonomią - od Wielkiej Brytanii. W ubiegłym roku głośnym echem odbiły się dramatyczne wydarzenia w Katalonii, gdzie podjęta została próba odseparowania tego bogatego rejonu od Hiszpanii. Wybory lokalne potwierdziły, że partie separatystyczne cieszą się największym poparciem Katalończyków. W grudniu odbyły się wybory na Korsyce, gdzie zwolennicy narodowej Korsyki uzyskali ponad połowę głosów. O tych wyborach jakoś niewiele się mówiło. Jeszcze kilkanaście lat temu wmawiano nam, że w Europie powstaną wielonarodowe regiony, a granice między państwami zanikną. Okazuje się, że jest dokładnie odwrotnie: wspólnoty narodowe czy etniczne nie chcą się mieszać ze sobą, bronią swojej tożsamości i jednoczą się wokół swoich unikalnych wartości. Mamy w tej chwili następującą sytuację: z jednej strony wyalienowani politycy usiłują na siłę stworzyć multikulturalną mozaikę (w czym wspierają ich media tradycyjne i elektroniczne), z drugiej rośnie wśród mieszkańców Europy świadomość śmiertelnego zagrożenia bytu tradycyjnych wspólnot.

Liberalno-lewicowi krytycy narodowej prawicy, ale nie tylko oni, odmiennie oceniają wzrost znaczenia lokalnych ruchów separatystycznych. Z kolei niektórzy zwolennicy prawicy niechętnie odnoszą się do niepodległościowych aspiracji narodów pozbawionych tradycji państwowej, takich jak np. Katalończycy. Nie rozumiem dlaczego głosiciele hasła: „Francja dla Francuzów” mają być „populistami” natomiast ci, którzy wykrzykują hasło: „Katalonia dla Katalończyków” mają być „szermierzami demokracji”. W mojej ocenie, wszyscy obrońcy naturalnych wspólnot narodowych i etnicznych znajdują się – czy tego chcą czy nie - w jednym obozie. Natomiast w przeciwnym obozie jest miejsce dla zwolenników dezintegracji społecznej, Stanów Zjednoczonych Europy, kosmopolityzmu. Szkopuł w tym, że zwolennicy opcji narodowej często nie potrafią się zjednoczyć. Narodowcy francuscy pozostaną zwaśnieni z Korsykańczykami, a zwolennicy „Hispanidad” nie zjednoczą się z Katalończykami. Wszyscy jednak są reprezentantami nurtu odrodzenia tradycyjnych wspólnot, stanowiących największe bogactwo Europy.

Trudno obecnie ocenić, czy zaobserwowana w 2017 roku fala odrodzenia narodowego w Europie okaże się na tyle silna by odwrócić od naszego kontynentu niebezpieczeństwo dezintegracji i w dalszej konsekwencji rozpadu cywilizacji zachodniej. Arnold Toynbee pisał ponad pół wieku temu, że przed Europą stoi konieczność wyboru drogi pomiędzy leseferystycznym kapitalizmem a socjalizmem i pomiędzy federalizacją a nacjonalizmami. Jedynie stan równowagi i stabilizacji daje Europie i naszej cywilizacji szansę przetrwania w świecie, w którym każda cywilizacja przechodzi fazę wzrostu, rozkwitu i zmierzchu.

W XX wieku Europa niemal popełniła zbiorowe samobójstwo, gdy zwaśnione narody stoczyły ze sobą dwie wojny nazwane światowymi. W ostatnich dekadach znowu zachowujemy się, jakbyśmy chcieli zniszczyć fundamenty naszej cywilizacji: chrześcijaństwo, rodzinę, tradycyjne normy, naturalne wspólnoty. W świetle tego procesu autodestrukcji, zjawisko odrodzenia narodowego stanowi zdrowy odruch, świadczący o tym, że organizmy społeczne bronią się przed śmiertelną chorobą. „Paryż musi dzisiaj zmierzyć się z tym, co dzieje się na Korsyce, z czymś głębokim” – oświadczył Gilles Simeoni po wyborach na Korsyce.

Osobiście - nie mam obaw przed powrotem rzeczywiście skrajnych nacjonalizmów. Nie czas żałować róż, gdy płoną lasy. Wzburzenie społeczne może przybierać różne oblicza, ale – powtórzę – zjawisko odradzania się naturalnych wspólnot dowodzi witalności Europy, której mieszkańcy wciąż bronią swej tożsamości.

(„Głos Katolicki” nr 5, 4 II 2018)