Na bezdrożach Europy

Niedawno najwybitniejszy polityk europejski, Viktor Orbán zdefiniował dwa zasadnicze dylematy, przed jakimi stoją państwa europejskie. Pierwszy, to wybór pomiędzy Europą-superpaństwem a Europą narodów. Drugi, to problem imigracji i modelu wielokulturowego. Zgadzam się z powyżej zaprezentowanym poglądem, aczkolwiek rzecz widzę nieco inaczej.

Europa dzisiejsza znajduje się na przysłowiowym bezdrożu. Świat wokół nas pędzi naprzód, procesy gospodarcze, społeczne, technologiczne podważają dotychczasowe fundamenty – na naszych oczach tworzy się rzeczywistość, jakiej jeszcze dwadzieścia lat temu nawet nie byliśmy w stanie sobie wyobrazić. A Europa, niestety – zamiast wychodzić naprzód - zdaje się kręcić wokół własnego ogona bądź biernie poddawać rozmaitym naciskom. Zdecydowanie, elity rządzące nami zupełnie oderwały się od realiów: nie rozumieją ani uwarunkowań społecznych ani potrzeby sprostania niezwykłym wyzwaniom. Dają o sobie znać braki w wykształceniu i skutki mechanizmu negatywnej selekcji, dlatego z większością przywódców politycznych nawet nie ma sensu rozmawiać, bo ich interesują inne sprawy.

Dylemat Europy doskonale ujawnia pęknięcie pomiędzy Wschodnią i Zachodnią częścią Unii Europejskiej. Wydawałoby się, że po kilkunastu latach od akcesji dawnych państw komunistycznych do Unii, dawne podziały powinny zanikać. Wprawdzie granice obecnie nie stanowią przeszkody, jednak w dalszym ciągu po obu stronach dawnej „żelaznej kurtyny” pozostaje coś, co nie zrodziło się w czasach komunizmu: ujawniają się skutki wielowiekowych, odmiennych doświadczeń. Otóż, wbrew potocznym mniemaniom o „zacofanej” i „opóźnionej w rozwoju” Europie Wschodniej, nasza część kontynentu jest bogatsza od Zachodniej o doświadczenia wynikające z naszej geopolitycznej specyfiki. Nie jest przypadkiem, że na czele opozycji do Francji i Niemiec stoją państwa takie jak Polska i Węgry o wielowiekowej tradycji narodów politycznych i dramatycznej przeszłości. Oba musiały zmagać się w przeszłości z wyzwaniami, które przypominają obecne: doświadczyły jak wygląda funkcjonowanie i jakie przynosi skutki model społeczeństwa wielokulturowego. Takimi właśnie bytami była Rzeczpospolita Obojga Narodów, a także Cesarstwo Habsburgów (Austro-Węgry): mieszanki narodów, partykularyzmów, kultur i wyznań. Na Zachodzie od wieków przeważały państwa „narodowe”. Jeszcze na początku XX wieku, czyli sto lat temu, w Paryżu czy Londynie ponad 90 procent mieszkańców mówiła jednym językiem, posiadała jeden kolor skóry i wyznawała jedną religię (katolicyzm lub szerzej: chrześcijaństwo). Dawne multikulturalne miasta Warszawa i Budapeszt bardziej przypominały obecny Londyn czy Paryż, natomiast dawny Londyn i Paryż bardziej przypominał obecną Warszawę i Budapeszt.

Zatem Węgrzy i Polacy nie sprzeciwiają się przyjmowaniu imigrantów czy modelowi wielokulturowemu z powodu jakiegoś „zacofania” czy nieuzasadnionego „lęku przed obcymi”. Powiedziałbym, że my w Europie Wschodniej doskonale wiemy, na czym polega rzeczywistość funkcjonowania państwa, w którym istnieją społeczeństwa równoległe, nie chcące się ze sobą integrować, mające odmienne (rozbieżne) aspiracje i poglądy na wiele istotnych spraw. Napięcia w stosunkach polsko-żydowskich osiągnęły pod koniec lat 30. granice paranoi. Jedni nie potrafili patrzeć na drugich bez negatywnych emocji, nie potrafili żyć obok siebie, nie chcieli żyć obok siebie. Węgrzy również borykali się z bolesnymi skutkami przeszłości: byli rozsiani po rozległym terytorium, gdzie tworzyli wyspy większości. Narody Europy Zachodniej jeszcze tego problemu nie znają, albo żyją złudzeniami: nie wiedzą, że istnienie społeczeństw równoległych jest jak węzeł gordyjski. Gdy pojawia się (a zawsze w przeszłości pojawiał się) konflikt pomiędzy społecznościami żyjącymi obok siebie, to po prostu nie można go rozwiązać w cywilizowany sposób. Następuje klasyczna sytuacja patowa. Stan wojny, istniejący w sytuacji konfliktu między państwami, w tym przypadku przenosi się na grunt wewnętrzny. Doświadczenie podpowiada więc narodom naszego regionu, że lepiej jest zawczasu zamknąć drzwi przed przybyszami, zanim nie okaże się, że w domu znajduje się Gospodarz i Gość, który bynajmniej nie zamierza się nigdzie wyprowadzać, ani nie uznaje suwerenności Gospodarza.

Ze wszystkich burz dziejowych, w 1945 roku wyszliśmy jako państwo podporządkowane Sowietom, ale przynajmniej wewnętrznie, w końcu - POLSKIE. Węgrzy z kolei – nie tęsknią za modelem cesarskich Austro-Węgier i chcą pozostawać WĘGRAMI. Nauczyliśmy się cenić stabilność i bezpieczeństwo. Bowiem model wielokulturowy po prostu jest mitem, mitem wprawdzie bardzo efektownym i gorliwie propagowanym, ale nie mającym najmniejszych szans na funkcjonowanie w praktyce. Społeczeństwo aby rozwijało się i kroczyło drogą rzeczywistego postępu, musi być zogniskowane wokół wspólnych wartości. Abstrakcyjne „prawa człowieka” nie są takim spoiwem społecznym z prostej przyczyny: nie zawierają drugiego czynnika, jakim są OBOWIĄZKI człowieka. Można sobie wyobrazić, że ludzie poświęcą się dla narodu, dla wiary, ale trudno sobie wyobrazić, by poświęcili się dla „tolerancji”. Czegoś takiego nikt nie będzie bronił w sytuacji realnego zagrożenia. Ponadto „prawa człowieka” są stosunkowo świeżym wymysłem, na naszych oczach zmieniają się w zależności od zmieniających się upodobań. Czy można się poświęcać w obronie czegoś, co istnieje jedynie na papierze i co można w każdej chwili zmienić, co stanowi marną kopię odwiecznych PRAW NATURALNYCH? I wreszcie, „prawa człowieka” są kiepskim argumentem w walce, ponieważ w warunkach wojennych muszą być łamane. Demoliberałowie zabrnęli w ślepy zaułek, co widać na ulicach Paryża, po których chodzą patrole wojskowe.

Europa mogłaby stanowić swoiste super-państwo. Pod pewnymi względami takowe stanowiła: w okresie Cesarstwa Rzymskiego i w epoce wypraw krzyżowych. Jednak nawet wówczas droga do zjednoczenia była jeszcze długa. Wspólnym spoiwem dla Europy mogłoby być chrześcijaństwo i system wartości opartych na uniwersalnych zdobyczach filozofii greckiej. Prawa człowieka nie nadają się do tego celu, ponieważ są abstrakcyjne. Państwa, które dzisiaj szermują demoliberalną ideologią, w przeszłości dwukrotnie usiłowały Europie narzucić siłą własne ideologiczne projekcje, a tak naprawdę własne imperialistyczne zapędy: Francja w epoce napoleońskiej, Niemcy w epoce hitlerowskiej. To Polska i Węgry, a nie Niemcy i Francja, stoją dzisiaj po stronie: Europy, cywilizacji, pokoju i pomyślnej przyszłości społeczeństw żyjących na naszym kontynencie.

(„Głos Katolicki” nr 26, 16-23 VII 2017)