Ukraina na rozdrożu
S prawa Ukrainy to nie tylko najważniejszy obecnie konflikt w Europie, ale być może również zapowiedź doniosłego zwrotu na globalną skalę w stosunkach międzynarodowych. Blisko ćwierć wieku temu upadła tzw. „żelazna kurtyna” , ale rozpad układu dwubiegunowego, a ściślej mówiąc demontaż imperium komunistycznego, dokonał się w sposób pokojowy i – zważywszy trudności oraz stopień skomplikowania materii - zadziwiająco łagodny. Oczywiście nie obyło się bez prawdziwych dramatów, których wyrazem był konflikt w byłej Jugosławii, ale w naszej części Europy zazwyczaj obywało się bez rozlewu krwi i bez ekscesów. Związek Sowiecki wycofał swoje wojska z krajów zwanych „demoludami” i zezwolił na połączenie Europy Zachodniej ze Wschodnią w ramach NATO oraz Unii Europejskiej. Nastał okres nieczęstej w tej części Europy koniunktury. Inna sprawa, na ile Polska potrafiła wykorzystać ten czas, dany nam przez Opatrzność, może w nagrodę za wcześniejsze cierpienia.
Dramatyczna eskalacja konfliktu na Ukrainie uświadomiła wszystkim, że nie wszystkie problemy zostały rozwiązane. Przede wszystkim, nie zostało określone miejsce Rosji w systemie międzynarodowym. Po 1991 roku przestała ona być największym wrogiem i konkurentem Zachodu, ale nie stała się tegoż Zachodu sojusznikiem, ani tym bardziej jego integralną częścią. Stanisław Ciosek, który w latach przełomu był ambasadorem Polski w Moskwie, podsumował, że Rosja chciała się zbliżyć do Zachodu, ale Zachód pokazał Rosji gest Kozakiewicza. Niezależnie od tego, czy tak było w rzeczywistości, nie ulega wątpliwości, że do współpracy między Rosją a Zachodem, nie doszło. Był taki moment, w 2003 roku, gdy w związku z amerykańską inwazją na Irak, pomiędzy Rosją, Niemcami i Francją zawiązał się doraźny sojusz przeciwników polityki amerykańskiej. Co prawda dzisiaj coraz częściej przyznaje się, że Stany Zjednoczone w 2003 roku popełniły największy w ostatnich 25 latach błąd w polityce zagranicznej, niemniej jednak po dawnym porozumieniu Rosji z państwami europejskimi, nic nie pozostało.
W sprawie ukraińskiej Rosja znalazła się osamotniona wobec jednolitego zachodniego frontu od Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii, po Francję i Niemcy. Nie miejsce tu na wyjaśnianie, dlaczego tak się stało. Istotniejsze jest zrozumienie, że skoro nie nastąpiło porozumienie, to musiało dojść do konfliktu. Pretekstem do niego stało się nie podpisanie przez Ukrainę umowy o stowarzyszeniu z Unią Europejską. Sprawa sama w sobie drobna, bo na przykład Turcja posiada taką umowę od wielu lat i nic z niej nie wynika. Niemniej jednak w Kijowie rozpoczął się tzw. „Majdan”, który doprowadził do przesilenia i krwawych zamieszek, obalenia władzy Wiktora Janukowycza i eskalacji konfliktu na Krym. Co będzie dalej, nie wiadomo. Mogę jedynie prognozować, że to dopiero początek konfliktu, że najtrudniejsze wyzwania dopiero nastąpią.
W konflikt wewnętrzny wmieszały się inne kraje (nie tylko Rosja!) i to jest w tym wszystkim najbardziej niepokojące, ponieważ dowodzi, że sprawa jest poważna. Że w tle, chodzi o konflikt między Zachodem a Rosją, że toczy się rozgrywka mogąca wywrócić do góry nogami dotychczasowy porządek rzeczy. W tym scenariuszu widzę największe niebezpieczeństwo dla Polski, ponieważ ład ukształtowany w Europie po 1989 roku jest (może już tylko „był”?) dla nas najkorzystniejszy, jaki sobie mogliśmy wyobrazić i każda zmiana oznaczać będzie dla Polski zmianę na gorsze. W moim głębokim przekonaniu polska polityka wobec Rosji i obecna polityka wobec Ukrainy była i jest największym błędem popełnionym przez naszych polityków. W interesie Polski leżało dążenie do porozumienia z Rosją, do ułożenia sobie stosunków z naszym potężnym i groźnym sąsiadem, tak aby nie dążył on do zmiany status quo w Polsce, a Polska mogła korzystać na wymianie handlowej z tym olbrzymim rynkiem konsumpcyjnym i kopalnią surowców. Polska powinna była pełnić rolę pośrednika pomiędzy Zachodem a Rosją , łagodząc przeciwieństwa, wskazując drogi kompromisu, tłumacząc Zachodowi czym jest Rosja, występując przed Rosją w imieniu Zachodu. Zamiast pośrednikiem, staliśmy się taranem, burzącym mury, które Rosja postrzega jako mury obronne i chyba ma prawo tak uważać, skoro mowa o terenach na wschód od Dniepru, nie o Odrze i Łabie.
Podobnie jak Polska, również Ukraina mogła być – pozostając w ścisłym związku z Rosją, Białorusią i Kazachstanem – rzecznikiem porozumienia tego bloku z Europą. Polacy i Ukraińcy mieli tu kapitalne pole do wspólnego tworzenia nowej historii: historii współpracy Rosji z Zachodem. To zresztą jedyna droga, by Ukraina zachowała jedność. W przypadku eskalacji konfliktu musi się rozpaść na dwie (lub więcej) części. Zamiast tego, Ukraina na naszych oczach przekształciła się w arenę rywalizacji między potęgami o wpływy i pole doświadczalne, na którym – nie mogąc tego czynić w innych rejonach świata – wielcy gracze rozwiązują swoje spory i swoje zatargi. Nie po raz pierwszy mamy do czynienia z taką sytuacją. W przeszłości Ukraina była wielokrotnie wykorzystywana jako instrument w polityce wielkich graczy. I dlatego nigdy dotąd nie było jednej i niepodległej Ukrainy. I może nie będzie.
(„Głos Katolicki” nr 11, 16 III 2014)